second chance / c.h

 

Tablo reader up chevron

0; start

 

Obudziła się, gdy łóżko po stronie Caluma było pościelone, i, przede wszystkim, puste. Sine z zimna nogi postawiła na drewnianych panelach. Objęła się delikatnie ramionami, bojąc się, że ból w żebrach jeszcze bardziej się powiększy. Chwiejnym krokiem doszła do dużego lustra, ostatnio zostało prawie stłuczone. Podniosła nieznacznie głowę, żeby zobaczyć dużego siniaka na szyi, kilka mniejszych na obojczyku i zadrapane kolana. Obciągnęła szarą, brudną koszulkę swojego chłopaka i westchnęła cicho. Za oknem już świtało. Może była czwarta, piąta nad ranem. Jakiś ptak zaczął cicho ćwierkać, ale gdy tylko się odwróciła, od razu przestał i odfrunął.

Niebo może pukać do twoich drzwi, ale strach, który tkwi w tobie, nie pozwoli ci ich otworzyć. Stała kilka sekund nieruchomo, czekając jak huki uderzeń w drewnianą płytą ustaną. Doczekała się. Chwilę później dźwięk kluczy uderzył jej do głowy. Ciemna postać weszła do środka, śmiejąc się głupio. Rozpoznała tą osobę. Właśnie ta osoba przysięgała jej, że nigdy jej nie skrzywdzi i, że kocha ją jak nic na świecie. Aile się dopiero teraz przekonała, co Calum miał na myśli, gdy mówił o miłości.

Posłał jej krzywy uśmiech i już chciał się odezwać, gdy padł jak długi na łóżko. Czknął i momentalnie usnął. Dziewczyna chciała, żeby tak szybko rozwiązywały się wszystkie problemy. I rozwiązywały się już raz na zawsze, a nie do następnej imprezy. Nie chciała co dzień walczyć o coś, co jest i tak na przegranej pozycji. Dlatego szybko ściągnęła z siebie T-shirt, rzucając go na śpiącego Caluma. Włożyła cienką sukienkę, a na nią sweter. Na stopy włożyła adidasy i chowając paczkę papierosów pod łóżko, wyszła trzaskając drzwiami. Miała już go dosyć. I dosyć tej powtarzającej się sytuacji.

Sydney o tej porze nie przypominało amerykańskich miast, gdzie żyje się dwadzieścia cztery przez siedem. Kilka małych bloków i las, a w drugą stronę coraz większe budowle, szybszy ruch i lepsze życie. Skręciła w tamtym kierunku, nadal obejmując się ramionami. Było zimno, dopiero początek listopada. Temperatura sięgała dziesięciu, może dwunastu stopni, a ona z gołymi nogami szła do centrum, kuląc się z bólu żeber. Kolana bolały coraz bardziej i znów zaczęły krwawić, powodując czerwone ścieżki na bladej skórze Aile. Wzdrygnęła się tylko i lewą dłonią próbowała zatamować krew, gdy jednak okazało się, że to nie będzie takie łatwe, pozwoliła cieszy dalej spływać po nogach, farbując szare od kurzu buty. W końcu to było jej najmniejszy problem.

Ten większy śpi w domu.

Nazwałabyś mnie szalonym, a ja bym się tylko śmiał. Napisał to w swoim brudnopisie, który już kilka razy miał bliższe spotkanie z kawą albo piwem, jednak z gazowanym napojem częściej. Gdy Aile to przeczytała, uśmiechnęła się tylko. Powiedziała coś w stylu, że fajnie wiedzieć i krótko go pocałowała w policzek, wracając do krojenia papryki. Kochała to warzywo i zapach jaki roznosił się w całej kuchni.

Kiedy naprawdę do tej sytuacji doszło, wcale się nie śmiał. Nie zachichotał. Nie uśmiechnął się. Nie wywrócił oczami. Tylko od razu rzucił się na nią, że uderzyła plecami o ścianę pokoju. Ból był na tyle duży, że w jej pięknych, niebieskich oczach zalśniły się łzy. Pisnęła cicho, gdy na marne próbowała szamotać się, żeby ją wypuścił. Patrzył się na nią, a to spojrzenie zadawało jej miliony ukłuć. Czuła, że zaraz albo stanie się workiem treningowym albo powie coś, co na pewno nie uspokoi chłopaka, a wręcz przeciwnie. Powiedziała, że jest damskim bokserem. Ułamki sekund później to poczuła. Uderzył ją w podbródek. Jego czekoladowe oczy przypominały ciemność, a z ciemnością mało komu do twarzy. Zachęcając go do kolejnego ciosu, myślała, że jakoś go wybudzi z tego transu. Łudziła się, że to poskutkuje, ale jak widać nie poskutkowało.

– Aile – zawołał ją jakiś męski głos, znała go, więc jeszcze bardziej przyśpieszyła kroku. – Aile! Aaliyah! – prawie biegła, chciała już skręcić w jedną z nieuczęszczanych uliczek, gdy poczuła uścisk na przegubie. Musiała się odwrócić. – W końcu… – Wysoka sylwetka Luke’a wpatrywała się w nią, jakby jej nie poznawał. Zrobił krok do tyłu, nie był na siłach ustać normalnie. Poturbowana postać Johnson przeraziła go. Cofnął się jeszcze dwa kroki, gdy dziewczyna posłała mu smutne spojrzenie i właśnie odwracała się, żeby odejść. Znów pociągnął ją za ramię. – Co ci się stało? – nie puścił jej, gdy to pytanie wyskoczyło z jego ust, zanim zdążył się zastanowić. – Ail…– nie dokończył.

– Nic mi nie jest, Luke, nie powinieneś teraz otwierać kawiarni? – próbowała go jakoś zbyć i prawie jej to się udało. Podrapał się po karku, żeby spróbować sformułować odpowiedź, ale Aaliyah nie dała mu dojść do słowa. – Żyj swoim życiem, Lukey. Tak będzie lepiej – oświadczyła, wymijając go i niknąc w porannym tłumie.

Blondyn przez chwilę stał w miejscu, jakby to co zrobiła dziewczyna, wcale nie miało miejsca. Ocknął się, gdy jakaś ciężarówka głośno zatrąbiła. Poprawił kaptur leżący płasko na plecach i ruszył do miejsca pracy. Aile widziała jak wchodził do beżowego budynku. Pewnie westchnął ciężko, szukając po kieszeniach pęczka kluczy. Zerknął przez ramię, a później jeszcze raz westchnął. Wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi.

Spójrz w moje oczy. Głos Caluma wszedł do jej głowy z ostrością sztyletu. Pozwoliła włosom, żeby opadały na jej twarz, tworząc pewnego rodzaju barierę. Nie chciała, żeby obcy jej ludzie patrzyli jak znów zanosi się łzami i krztusi się nimi na środku ulicy. Nie potrzebowała robić jeszcze większego przedstawienia, wystarczyło jej to, które rozgrywało się w jej sercu.

Kocham cię, rozumiesz? Czy rozumiała? Prychnęła pod nosem. Rozumiała, gdy powtarzał to pierwsze naście razy. Czuła, gdy mówił to jak modlitwę. Teraz? Stojąc na podwójnej ciągłej, słysząc trąbienie tira i krzyki nieznanych jej osób, nie zrobiła nic. Pozwoliła, żeby strach sparaliżował jej wątłe ciało, żeby umysł oczyścił się i wybił raniące słowa chłopaka. Pozwoliła, żeby ciężarówka niebezpiecznie hamowała. Pozwoliła na to wszystko…

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

1; angel and devil

 

Wiesz, jak się czuje ktoś, kto mając wszystko, nagle to traci za pstryknięciem palców? Jak ktoś z człowieka może stać się jego wrakiem? Wierzysz, że miłość sprawia, że czujemy się lepsi? Pamiętasz, gdy ktoś naopowiadał ci stosu bzdur, które głosiły, że właśnie miłość jest największą cnotą? Wszyscy przyjęli, że bajka jest prawda, lecz bajki zawsze pozostaną bajkami. Ludzie ludźmi, a kłamstwa? One zawsze będą coraz większe, gorsze i mają zamiar sprawiać więcej bólu niż na początku.

Aile włączyła szybko komputer i czekając, aż wyświetli się zdjęcie, na którym śmieje się, a Calum ją przytula od tyłu. Nieznacznie uśmiechnęła się na to wspomnienie. Było to tak dawno, choć minęło kilka miesięcy. Miesięcy, które dzieliło ich życie na okres dobrobytu i licznych, przegranych prób.

Miłość. Wyskoczyło jej mnóstwo stron. Od portali randkowych przez jakieś strony porno, aż w końcu weszła w jeden link. Adres mówił, że jest to największy słownik w Internecie, dlatego kliknęła na niego myszką. Zlustrowała wzrokiem białe tło, reklamę bielizny na samej górze i wtedy ujrzała to, czego szukała. Znacznie słowa.

1. «głębokie uczucie do drugiej osoby, któremu zwykle towarzyszy pożądanie»

2. «silna więź, jaka łączy ludzi sobie bliskich»

3. «głębokie zainteresowanie czymś, znajdowanie w czymś przyjemności»

4. «obiekt czyichś uczuć i pragnień»

5. «pożycie seksualne»

Zamknęła oczy, czuła, że pod powiekami zbierają się jej łzy. Głębokie uczucie? Silna więź? Zainteresowanie? Obiekt czyichś uczuć? Tylko ostatnie się zgadzało. Wyłączyła komputer, resetując go. Rzuciła się na niepościelone łóżko i pozwoliła łzom wsiąkać w poduszkę. Czuła się bezsilna. Gdy nie było Caluma w domu, pozwoliła sobie na chwilę słabości. Płacz odbijał się niczym echo od gołych ścian i niknął za każdym razem, gdy mocniej przytuliła się do poduszki. Przykryła się szarym, grubym kocem, żeby jakoś ogrzać rozdygotane ciało. Nadal była w krótkiej podkoszulce i figach. Widziała idealnie wszystkie siniaki. Każdą raną, każdą bliznę, każdą wystającą kostką. Widziała ból w swoich oczach i na własnej skórze, zerkając w lustro.

Leżąc samotnie, czekając, gdy wróci Hood, wiedziała jedno. Musi naprawić coś, co niszczyło ich oboje. Stawić czoło czemuś, czego się nie widzi, co jest trudniejsze niż cokolwiek innego. Komórka zadzwoniła typowym dźwiękiem dla starym telefonów. Widząc uśmiechniętą twarz swojego chłopaka, odebrała połączenie. Najpierw usłyszała jakieś szepty, damski głos i poczuła, że nie może nic wykrztusić. Chwilę czekała, żeby Calum odezwał się pierwszy, gdy w końcu to zrobił, żałowała tego.

– Zaraz to dokończymy, skarbie. Zadzwonię tylko do Aile… – mówił owy szept, żeby po chwili przybrać na sile. – Aile, słyszysz mnie? Halo… Aile… – Przełknęła głośno ślinę i dłonią wytarła łzy, płynące w dół jej zaczerwienionego policzka. Mruknęła ciche tak i zagryzła wargi, żeby się jeszcze bardziej nie rozpłakać. Usłyszała w słuchawce warkot, coś jakby uderzenie. – Spóźnię się, tylko trochę… – damski głos podważył jego decyzje. Znów słyszała szept, chwilę wahania i chłopak ponownie się odezwał: – Za godzinę będę, okej? – rzucił tylko i pozwolił, żeby Aile wsłuchiwała się w ten irytujący sygnał rozłączonego połączenia.

Rzuciła komórką o podłogę, pozwalając, żeby miliony kawałków plastiku i bateria zrobiły ślad w panelach, które zostały niedawno założone. Wybuchła głośnym płaczem, tuląc kolana do klatki piersiowej. Każda mała łza zamieniała się w większą, a te największe skapywały na jej gołe nogi, a później spływały na błękitną pościel, robiąc ciemne plamy. Mijały minuty, a ona nadal płakała. Chciała to z siebie wyrzucić, za bardzo bolał ją fakt, że straciła coś najcenniejszego. I nie wiedziała nawet w jaki sposób. Podniosła nieznacznie głowę i spojrzała w duże lustro przykręcone do ściany. Ciemne włosy kręciły się gorzej niż zazwyczaj. Przypominały jeden, wielki kołtun. Niebieskie oczy wyglądały jak tafle jezior, z których już dawno uszedł cały hart ducha. Blada skóra, siniaki. Nie mogła na siebie patrzeć, chwyciła pierwszą rzecz, którą miała pod ręką. Lampa na stoliku nocnym nadawała się idealnie. Rzuciła nią. Dźwięk tłuczonego szkła jeszcze bardziej sprawił, że chciała płakać. Ale już nie mogła. Wstała powoli i na palcach podeszła do szafy, żeby wyciągnąć jakąś koszulkę. Włożyła ją, zdejmując poprzednią i wciągnęła szorty. Musiała zapiąć pasek, żeby być pewną, że nie spadną z niej. Włosy związała w krzywego koka, czuła się fatalnie. Wróciła na łóżko i cicho płacząc, usnęła.

Obudził ją huk, później poczuła jak ktoś mocno ją szarpie. Leniwie podniosła ospałe powieki i ujrzała Caluma. Był niemal czerwony ze złości, nawet nie czuł, jak mocno zaciska palce na ramieniu Aile. Jego oczy były niemal czarne, a wszystko za nim zlewało się w jedno, pstrokate tło. Gdy chciała się odezwać, z jej gardła nie wyszedł żaden dźwięk. Poczuła tylko uderzenie w twarz. Takie ostrzegawcze. W nanosekundy zerwała się z łóżka. Poczuła ogromną chęć sprawienia, żeby cierpiał tak samo jak ona każdej nocy. Stała teraz przed nim. Niższa o jakieś dziesięć centymetrów, bosa, mając całkowicie gdzieś, że w stopę wbija się kawałek stłuczone lustra.

– Gdzie byłeś?! – już kilka razy postawiła mu się, różnie się to kończyło. Nieraz nawet wygrywała kłótnię i przez kilka dni było spokojnie. Kiedy indziej znów doprowadzało to Caluma do zaciekłej walki, gdzie jego siła była jedynym zwycięzcą. Prawie modliła się w myślach, żeby wybrał pierwszą opcję. Powtórzyła pytanie, ale chłopak nawet nie kwapił się, żeby odpowiedzieć. Spojrzał na nią na odczepnego i wyszedł z sypialni. Aile ruszyła za nim i teraz to ona złapała go za przegub. – Gdzie byłeś? – wycedziła przez zaciśnięte zęby.

– Gdzieś – mruknął, wyrywając się. Doszedł do lodówki i wyjął z niej mleko. Wypił z gwinta i odstawił na miejsce.

– Z kim? Znów z jakąś dziwką, które okradają cię, gdy wpychasz im palce w dupę? A może płacisz im z góry? To dlatego jest nam ciężko! Dlatego muszę pracować w tym cholernym klubie! Bo ty nie możesz trzymać pieniędzy w portfelu!

– Zamknij się! Kurwa, zamknij się! Nie chcę tego słuchać! Użalasz się tylko! Nie masz nic innego do roboty?! – chciała coś powiedzieć, przeciwstawić się, obronić swoje racje, ale nie dało jej to dane. – Kurwa, zamknij mordę. Za dużo gadasz! Chuj mnie obchodzi, co ty myślisz! – wrzasnął, zrzucając ze stołu szklanki, tłucząc je.

Kolejny dźwięk szkła spadającego na podłogę, sprawił, że Aile złapała się za uszy. Nienawidziła się kłócić, nienawidziła kogoś, kogo kochała bezwarunkową miłością. Ale taka miłość właśnie miała być. Miała sprawiać, że człowiek musiał wybierać spośród dwóch sprzecznych, ale jakże bliskich dla siebie słów. Miłość, oddanie, bezinteresowne bycie z kimś, za kogo oddałoby się życie. I nienawiść. Czekanie na mały błąd, krzyk, chęć sprawienia, żeby pozbyć się jednej, jedynej osoby z naszego życia. Miłość i rozum czy nienawiść i popęd? Co takiego ma wspólnego właśnie panna M. z panną N.? Oba te uczucia kierujemy w stronę jakieś osoby i oba motywują nas, żebyśmy byli lepsi. Ale tylko my decydujemy w czym chcemy być lepsi, w dobru czy w złu.

Aile nie wierzyła własnym uszom. Podeszło do niego i uderzała z otwartej dłoni w twarz. Nie zareagował. Drugi. Też nie. Za trzecim razem złapał ją za nadgarstek, prawie wykręcając jej rękę i przygwoździł swoim ciałem do twardej ściany. Czuła się słaba, gdy patrzył na nią z góry, trzymając już za oba nadgarstki, nie pozwalając jej wykonać najmniejszego ruchu.

– Puść mnie! – rozkazała, gdy roześmiał się jej w twarz. Widząc tańczące w jego oczach ogniki przewagi, podniosła nieznacznie kolana, celując w jego przyrodzenie. Uderzyła najmocniej jak umiała, a chwilę później chłopak zwijał się na podłodze, dając wolną drogę Aile. – Boli? – spytała się głupio, gdy poczuła, że tym razem jego dłonie łapią ją za kostki.

Upadła głośno, uderzając głową o ścianę. I tak była górą. Calum chciał zmienić strategie i wciągnąć ją pod siebie, ale ta za szybko zareagowała. Tym razem ona unieruchomiła mu nadgarstki. Co z tego, że tylko na chwilę. Sekundy później plan chłopaka się powiódł i wiła się teraz pod nim, próbując go z siebie jakoś zepchnąć.

– Co teraz, kotku? – warknął jej do ucha. – Teraz możemy sobie porozmawiać… – zaczął całkiem spokojnie. Opierał się na przedramionach, gdy Aile bezsilnie próbowała się wydostać spod ciężaru jego ciała. – Chcesz pewnie wiedzieć, kim była ta dziewczyna, którą pewnie słyszałaś, gdy do ciebie zadzwoniłem, prawda? – pokręciła przecząco głową. – Aile, znam cię. Ciekawość rozpiera cię od środka, nie uśniesz, gdy się tego nie dowiesz.

– Nienawidzę cię – powiedziała to po raz pierwszy i od razu pożałowała. Chłopak podniósł się i mocno uderzył ją kolanem w brzuch, tuż obok lewego biodra, gdzie od kilku miesięcy miała wszczepione śruby. – Nienawidzę cię! – teraz to wykrzyczała.

Poczuła drugie uderzenie, trzecie, aż zaczęła się jeszcze bardziej szamotać, że w końcu jakoś udało się jej stanąć metr przed chłopakiem. Garbiła się lekko i trzymała dłońmi brzuch. Dobrze, że nic nie jadła. Inaczej byłaby pewna, że zwymiotowałaby. Cal zbliżył się do niej, a ona jeszcze bardziej cofała się, aż w końcu trafiła do sypialni i zamknęła szybko drzwi, przekręcając metalowy klucz. Tu miała być bezpieczna.

– Chelsea przynajmniej udaje się mnie zaspokoić! – wrzasnął z kuchnio-salonu. Słyszała jeszcze kilka głuchych kroków i trzask drzwiami. Wyszedł. Na całe szczęście.

Wyciągnęła z szuflady nocnego stolika zeszyt Caluma. Otworzyła na pierwszej stronie i przejechała palcem po krzywych literkach. Mogła je wyczuć. Chłopak zawsze mocno przyciskał długopis do papieru. Lubił to robić, a może jakoś tak już miał?

Jeżeli anioł i diabeł mogą ze sobą żyć, to dwa diabły tym bardziej. Biel może zabić człowieka, gdy czerń może sprawdzić, że się odżyje. Kłótnie mogą rozpalić ogień, a zwyczajna miłość może się wypalić. Pokaż mi, jak powinienem kochać, żebyś nie odeszła i nie zostawiła mnie samego z milionem problemów, których rozwiązania znasz tylko Ty.

Tylko Ty. Pewnie dokładnie to mówił godzinę temu, uprawiając namiętny seks z Chelsea. Na pewno wypowiadał już te dwa słowa miliony razy i tylko parę z nich skierował do Aile. Reszta była zarezerwowana dla dziewczyn, które podrywał, idąc ulicą, dziwek z klubów i całej gromady świętoszek. Te zakochiwały się w nim w ciągu minuty, gdy rzucił tylko te dwa banalne słowa.

Jesteś najgorszym co mogło mnie spotkać. Jesteś kamieniem, o który można się potknąć.Jesteś kimś, kto nie powinien stanąć na mojej drodze. Kimś, kogo powinienem złamać i opuścić, gdy była pierwsza lepsza okazja.

Kartkowała kolejne strony, żeby w końcu dotrzeć do ulubionego tekstu. Kochała każde słowo, które napisał. Łudziła, że początek jest prawdą. Bo w sumie… To kiedyś była prawda. I miała trwać nadal, może z wycięciem kilku zdań…

Cały czas na nowo zakochuję się w Tobie. Raz Cię kocham, że oddałabym za Ciebie życie. Innym razem mam ochotę krzyknąć, uderzyć, sprawić, że będziesz cierpiała. Sprawiasz, że czuję się wyczerpany, emocjonalnie zmieszany. I nie wiem, która opcja jest najlepsza, ale obie pokazują jak bardzo mi na Tobie zależy.

Zamknęła notatnik i schowała go bezdźwięcznie do szuflady, jakby bała się, że najcichszy dźwięk rozpęta piekło. Powoli wstała, włożyła bose stopy w znoszone adidasy i podeszła do drzwi, wierząc, że oprócz niej nie ma nikogo w mieszkaniu. Tak też było. Szybkim krokiem weszła do łazienki. Zobaczyła tylko kilka zacieków krwi w zlewie. Była niemal pewna, że Calum uderzył z wściekłości w coś, prawdopodobnie w ścianę, i pozwolił, żeby czerwona ciecz kapała właśnie do zlewu. Odkręciła kurek, pozwalając wodzie zmyć ślady, a później sama przemyła zimną wodą twarz. Wyszczotkowała zęby, wytuszowała rzęsy. Pomalowała nawet usta bezbarwną szminką. Makijaż był gotowy.

Ona nie…

Westchnęła cicho do swojego odbicia i wyszła, przymykając śnieżnobiałe drzwi z pokaźnym wgłębieniem. Już wiedziała w co uderzył chłopak. Zabolał ją fakt, że akurat tą płytę drewna musiał ozdobić. Przecież wiedział, że zamawiała je specjalnie za prawie dwie wypłaty. Uderzyła kilka centymetrów pod wgłębieniem, teraz powstało tam mniejsze i tak samo zaczęła po jej dłoni spływać krew. Na kostkach miała zdartą skórę. Chwyciła bandaż z szafki obok drzwi i zawinęła wokół dłoni.

Zegarek leżący półkę wyżej niż owy bandaż wskazywał, że dochodzi dziewiętnasta. Była już pewna, że Calum nie wróci dzisiejszego dnia do domu. W weekendy dorabiał jako barman w pubie, gdzie pracuje Ashton. Tylko ten był prowadzącym imprez, inaczej mówiąc zabawiał gości, nieraz śpiewał i grał na czymś albo urządzał konkursy karaoke. Normalnie Hood pracował jako kelner w jednej z najlepszych restauracji w Sydney. Miała okazję kiedyś tam jeść i strasznie się jej tam podobało. W końcu owy zegarek wylądował na jej przegubie. Chwyciła klucze z małego pudełeczka i wyszła z domu. Wiedziała, że jedyne co ma przy sobie to jakieś drobniaki w kieszeni. Nic więcej nie było jej potrzebne.

Klatka schodowa była zadziwiająco czysta. Dozorca musiał się z nią dzisiaj rozprawić, bo nawet poręcze lśniły. Schodząc szybko, natknęła się na panią Morgenstern. Kobieta po sześćdziesiątce, która kochała kryminały i… plotki. Już chciała się zapytać jak tam u niej, bo przecież się zawsze o to pytała, ale Aile szybko rzuciła, że się śpieszy i zeskakując z ostatnich stopni, wyszła przed blok. Było ciepło, jakieś dwadzieścia pięć stopni albo jeszcze więcej. Słońce przyjemnie grzało. Na placu zabaw bawiło się kilkoro dzieci, niektóre spojrzało na nią, a ta posłała im szeroki uśmiech, który od razu został odwzajemniony. Skręciła w stronę centrum. Zdążyła dojść do pierwszej przecznicy, gdy poczuła potrzebę zapalenia. Podeszła do kiosku i poprosiła o paczkę niebieskich LM’ów i zapalniczkę. Włożyła papierosa między wargi, aby podpalić żółtym plastikiem, poczuła się dziwnie wolna i nawet przestała myśleć o Calumie, który był w jej myślach przez ponad dwadzieścia trzy godziny na dobę. Nikotyna miała sprawić, że powoli umierała i to najbardziej w niej kochała, że właśnie to, co kocha pozwoli jej szybciej zejść z tego świata, gdzie większą cnotą jest nienawiść niż czysta, prawdziwa miłość.

Chciała włożyć niebieską paczkę do kieszeni, gdy poczuła w niej jakieś papier. Złożony kilka razy, nawet może kiedyś odwiedził pralkę, bo niebieski tusz był gdzieniegdzie nie do odczytania. Zmrużyła oczy i czytała cicho:

Mimo, że jego uśmiech powodował dreszcze na mojej papierowej skórze, próbowałam wierzyć, że to, co on robi, robi dla mojego dobra. I, że nie ma w nim niczego, o czym bym nie wiedziała. Mój, mój młody bóg, miał być jedyną osobą dla której zrobiłabym wszystko. Nie wiedziałam, że mogłam się w tamtej chwili tak bardzo mylić. Chciałam mu oddać cały mój kurewski świat, a on cieszyłby się, jakby to było prawdą. Nigdy nie sądziłam, że jestem zdolna do błędów. I, że on będzie tym największym.

Otworzyła ogień w zapalniczce i pozwoliła, żeby owa kartka na jej oczach nikła. Najpierw się świeciła, później ciemniała, aż w końcu popiół upadł na szary chodnik. Przydepnęła jeszcze to butem i odeszła. Jakby nic się nie stało.

Ludzie mierzyli ją wzrokiem, patrząc się na jej zdarte kolana, liczne siniaki i zabandażowaną dłoń. Niektórzy rzucali komentarze w jej stronę, inni szeptali do swoich towarzyszy. Nie lubiła przebywać blisko, jak i w samym, centrum. Tam ludzie nie byli mili, tylko zawsze znajdowali kogoś, z kogo mogli się śmiać. Wierzyli, że w grupie jest siła, a ona zawsze niszczyła słabych. Nikt nigdy nie atakuje silniejszego od siebie, nikt nie chce być skazany na porażkę od samego początku. Prychała za każdym razem, gdy ktoś wywrócił oczami w jej stronę. Zacisnęła mocno pięści, żeby po chwili odpuścić. Za bardzo bolała ją lewa dłoń, żeby jeszcze bardziej się karać, wbijając w bandaż ostre paznokcie.

Skręciła w prawo, a później przeszła przez drugie drzwi. Szyld już się starł, ale wiedziała, że to miejsce nadal jest sklepem z grami komputerowymi i tymi na konsolę. Wiedziała też, że pracuje tam Mike. Grywał czasem razem z chłopakami, gdy tylko Ash dostawał pozwolenie na mini koncert w miejscu pracy. Dlatego, gdy ją zobaczył, przeprosił jakieś piętnastolatka, z którym rozmawiał na temat najnowszego Butterfielda i podszedł do niej, rozkładając szeroko ręce, żeby ją do siebie przytulić. Pozwoliła mu na to i nawet nie wyrywała się, gdy uścisk trwał i trwał, a chłopak nie chciał go poluzować. Clifford zawsze był wylewny i nic się nie zmieniło przez ten czas, gdy się nie widzieli. Miał tylko inny kolor włosów i zamiast flanelowej koszuli szary, zwykły T-shirt. Musiał wybrać się ostatnio na zakupy. Aile była ciekawa, czy towarzyszyła mu Nicky.

– Trzymasz się? – spytał, uparcie nie puszczając.

– Na razie to ty mnie trzymasz – nawet cicho się zaśmiała ze zmieszania teraz blondyna. – Jest okej – powiedziała głośniej, będąc niemal pewną, że jej uwierzy.

Nie uwierzył, ale nie chciał drążyć tematu, którego dziewczyna nienawidziła. Kazał jej usiąść, a ta od razu wskoczyła na ladę, uśmiechając się przepraszająco. Mike wywrócił oczami, widząc jej kolana i bandaż na dłoni. Chciał ją teraz postawić do pionu, ale krzykiem nic by nie zdziałał. Siły nigdy by nie użył, bo zamilkłaby na wieki, a nic innego chyba nie wchodziło w grę. Dlatego pozwolił jej się nie tłumaczyć. Zachował się tak, jakby nie było żadnego problemu, a ona nie miałaby siniaków na ciele, zadrapań na duszy i pękniętego na miliony kawałków serca.

Aile była wdzięczna chłopakowi, że nic nie mówi. Wyszła z domu, żeby o tym zapomnieć, a nie, żeby ktoś jeszcze bardziej drążył to gówno, w jakim była. Posłała mu złamany uśmiech, była mistrzynią w obdarowaniu nim wszystkich, którzy przyczynili się do tego bałaganu, przez niektórych nazywanych związkiem.

– Ails, wiesz, że twoje okej nigdy mnie nie przekona – westchnął ciężko, naliczając na kasę jakąś grę, którą chciał kupić jakiś facet po trzydziestce. – Dziewiętnaście dziewięćdziesiąt – rzucił, a później wydał resztę. – Miłego dnia – dodał, gdy mężczyzna już wychodził, ten mu odburknął to samo. – Może jednak potrzebujesz się komuś wygadać, wiesz, że zawsze…

Zeskoczyła z lady i poprawiła bluzkę. Mruknęła do niego, że wie, po czym cmoknęła go w policzek i tak szybko jak mogła, opuściła sklep. Wiedzieć, że możesz, a móc to całkowicie inne słowa. Gdy nie masz papierosów, a wiesz, że masz pozwolenie, żeby palić, nie urządza cię to. Dopiero, gdy możesz je zapalić, bo je masz, to jest coś. Tak samo było z rozmową. Gdy masz o czym mówić, nie ma problemu. Jednak, gdy wszystko co jest twoją codziennością, ma nią pozostać i jedynymi osobami, które mogą coś zmienić, to właśnie ty i ta osoba, które rujnuje budowany przez ciebie od postaw własny, mały świat. Nikt inny nie może wejść z butami we wspólne życie dwojga dorosłych ludzi i czegoś im zakazać albo nakazać. Nikt nie ma tego prawa. Dlatego Aile milczała, gdy ktoś zadawał jej pytanie, które dotyczyło jej Caluma.

Gdy powinnam krzyczeć, milczę. Gdy powinnam milczeć, krzyczę.

Tak siebie opisywała dziewczyna. Wzniecała ogień, kiedy Cal był oazą spokoju. Nie potrafiła sklecić zdania, gdy krzyczał. Nie umiała nieczysto walczyć. Nie umiała kłamać. Nie umiała z nim być, ale jedno się nie zmieniło. Jedno było stuprocentowo pewne i miało się nigdy nie zmienić. Kochała go. Dziwną, platoniczną miłością, która pozwalała wybaczyć każde kłamstwo, każdy cios, każdy wybryk i otworzyć szeroko ramiona, gdy rzucił jedno, nic dla niego nie znaczące, przepraszam.

 

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

2; don't touch her

Calum zniknął rano i nie pojawił się nawet na chwilę w mieszkaniu. Musiał być czymś bardzo zajęty, a Aile było to nawet na rękę. Nie chciała się z nim widzieć po kolejnej kłótni. Nie miała siły na kolejną, która miałaby nawiązywać do jej wczorajszego powrotu. Podobał mu się fakt, że jej nie było, ale zdenerwowało go, gdy dowiedział się, gdzie była. Nie chciał wciągać we własne problemy przyjaciół. Jego życie, jego wybory. Czy słuszne? To już nie było ważne i tak należały do niego.

Brunetka obracała od kilku minut dotykowym telefon chłopaka, nie wierząc w żadną literkę w smsie, który dostał. Nie musiała nawet patrzeć na nadawcę, wiedziała kto nim, a raczej nią, był. Wiedziała, że Calum sypia z Chelsea, ale nie wiedziała co ma dalej z tym zrobić. Teraz już wiedziała. Durna wiadomość obudziła w nią siłę, o której nigdy wcześniej nie miała pojęcia. Miłość jest największym uczuciem, ale zawsze stoi w towarzystwie Nienawiści, która zazwyczaj przyjaźni się ze Zdradą, a ta sprawia, że wali się wszystko, na co człowiek pracował latami.

Zerwij z nią. Zostaw ją. Pozbądź się jej. Chcę oficjalnie zająć jej miejsce. Twoja Che’.

Wahała się nad rzuceniem komórki o ścianę a wykręceniem do niej numeru. Zebrała się, żeby nacisnąć zieloną słuchawkę, ale nim połączenie uaktywniło się, anulowała rozmowę, zanosząc się płaczem. Bolało ją wszystko. Bolała ją duma, która zawsze była na pierwszym planie. Bolało ją serce, bo każdy wybryk Caluma łamał je na pół, powodując, że nigdy nie wyzbędzie się rys. Bolały ją ciągle żebra i wszystkie małe siniaki, które przybierały już brązową barwę. Bolała ją głowa od ciągłego płaczu, plecy od kulenia się, dłonie od zaciskania w pięści. Bolał ją własny głos, nie umiała zdobyć się na wypowiedzenie choćby jednego słowa. Czuła się jak ktoś zupełnie niepotrzebny. Jak ktoś, kto jest nikim dla osoby, która jest dla ciebie wszystkim.

Nikt nie wie jak czuje się Aile, dopóki nie stanie na jej miejscu. Każdy mógł powtarzać jak mantrę trzy słowa zerwij z nim, ale czy wiedzieli jak to jest kochać tą jedyną, bezwarunkową miłością? Przecież mówili, że to właśnie miłość jest łaskawa, cierpliwa, nie szuka poklasku. Dla Aaliyah właśnie taka była. Prawdziwa. Dla Caluma? On chyba przestał wiedzieć, co to słowa znaczy. To uczucie nie było takie jak w Hymnie o miłości. Aile mogła odznaczać, co zgadzało się poglądem Cala, a co nie.

Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma. Miłość nigdy nie ustaje…[1]

Pisząc to z pamięci, chciała gdzieś postawić parafkę, ale nie była pewna żadnego miejsca. Znosił wszystko? Może o to chodziło. Ale tak naprawdę co znaczy znosić wszystko? Dawać sobie radę z każdymi przeciwnościami losu? Podnosić się po każdym upadku, po każdej chwili zwątpienia, po każdej przegranej? Czy może chodziło o znoszenie fochów Aile? Że jeszcze od niej nie odszedł, choć pewnie bardzo chciał? Nie ustaje? Jego uczucie już dawno zgasło jak świeczka na wietrze. Nie łączyło ich całkowicie nic i w najbliższej przyszłości miało to się nie zmienić. Ktoś powiedział, że od tych skrajnych uczuć jak właśnie miłość i nienawiść jest jeden krok. Inna osoba odpowiedziała wtedy, że najlepiej zatrzymać się w połowie kroku. Na obojętności. I właśnie tak zachował się Calum. Nie obchodziło go, co robi Aile, byle tylko nie mówiła o ich sprawach. Miała milczeć, gdy ktokolwiek zapyta się jak tam?, a ona to robiła. I nie dlatego, że Cal sobie tak zażyczył. Sama nie chciała opowiadać historii, która za każdym razem sprowadzała płacz, ból i cierpienie do jej zranionego serca.

Pozwoliła, żeby ktoś uderzał pięściami w drzwi. W ciągu tych kilku sekund przyzwyczaiła się do dudniącej melodii. Mogła nawet zamknąć oczy i rozkoszować się inną muzyką niż krzyk i padające jak przecinki wyzwiska. Dopiero, gdy usłyszała jak dziewczęcy głos przeklina, podniosła się z kanapy i doskoczyła w dwóch susach do drzwi, które natychmiastowo otworzyła. Na wycieraczce stała wysoka i szczupła blondynka. Ubrana tak jak lubiła najbardziej. Dżinsowa kurtka, jakaś podkoszulka, szorty i czarne z białymi podeszwami Vansy. Codzienny uśmiech przyjął maskę irytacji, a niebieskie oczy błysnęły zdenerwowaniem, gdy spotkały bardzo podobne tęczówki. Jednak nie były spokrewnione, były siostrami, ale nazywały się tak raczej przez pryzmat długiej znajomości niż grupy krwi. Przepchnęła się między Aile a futryną i stanęła jak wryta, zaciskając nerwowo wargi i pięści.

Szczątki talerzy leżały pod fotelem jak i na nim. Nie mogła nawet zliczyć, ile zostało stłuczonych. Nie chciała wiedzieć. Dwie szklanki w kawałkach nadal leżały na dywanie, tuż obok jakiejś dużej, ciemnej plamy. Drzwi od łazienki, otwarte, zdobiły dwa wgłębienia. To wyższe było dużo głębsze. Wieszak na ubrania stał trzema nogami na podłodze, opierał się o ścianę, dlatego to, że czwarta noga została złamana nie było jakąś wielką sprawą. Odwróciła się i zobaczyła, że Aile stała za nią i nie wiedziała jak ma się wytłumaczyć. Nawet nie miała jak.

– Aile… – zaczęła blondynka. – Jak? – wystarczyło tylko to jedno małe pytanie, żeby brunetka podeszła do niej i wtuliła się ufnie.

– Ja… – załkała. – Ja nie wiem, Dea – wymruczała. – To wszystko… Nie wiem… Dee…

Tylko tyle wystarczyło blondynce. Posadziła przyjaciółkę na sofie, przykryła kocem, który wymiętoszony leżał na oparciu. Chwyciła w dłoń komórkę Caluma, całkowicie wyłączając się na protesty ze strony dziewczyny. Po prostu odblokowała klawiaturę i przeczytała wiadomość. Stała jakby ją wmurowała. Miała ochotę zabić Hooda i tą całą Che’, a później uderzyć Aile, żeby wreszcie obudziła się w tego koszmaru, który od kilku miesięcy robi jej Cal. Upuściła telefon tak, że rozpadł się na trzy części. Bateria wpadła pod sofę, gdy odbiła się od jej stopy. Zajęła miejsce obok brunetki i mocno ją do siebie przytuliła. Aaliyah była młodsza od niej o dwa lata, niedawno kończyła dwadzieścia. Jej życie miało być bajką, gdzie Calum był księciem w złotej zbroi z pięknym mieczem na białym rumaku, który miał zabrać ich gdzieś, gdzie nie ma problemów. Jakby Aile była kopciuszkiem. Nie mogła dać pieniędzy, mogła dać uczucia. Przecież one znaczą więcej niż złote monety i papierki z podobizną obcych ludzi.

– Kiedy on przyjdzie? – spytała, wiedząc, że nie przełknie imienia chłopaka swojej najlepszej przyjaciółki. Ktoś, kto podniósł rękę na kobietą nie powinien nazywać się mężczyzną. Niebieskie oczy podniosły się na twarz Dei, Aile wzruszyła ramionami w odpowiedzi, gdy odwróciła się gwałtownie. W drzwiach stał uśmiechnięty Calum. W dłoni trzymał napoczętą butelkę wódki, a między palce włożył sobie do pół wypalonego papierosa. Nie wyglądał na takiego ze sklepu.

– Jestem, Fadea, oczekiwałaś mnie? – zgrywał się, żeby jeszcze bardziej ją zdenerwować. Wiedział, że go nienawidzi, więc próbował wykorzystać swoją przewagę. Nie znosił blondynki, właśnie ją obwiniał o wszystkie problemy w ich związku.

Gillmore zerwała się z sofy i doskoczyła do chłopka, wbijając swój długi palec z pomalowanym na beżowo paznokciem w jego tors. Posłał jej głupi uśmiech i wolną dłonią, złapał za nadgarstek dziewczyny, próbując strącić jej rękę. Pozwoliła mu na to. Jednak po chwili zamachnęła się porządnie i jej rozpalona dłoń spotkała się z zaróżowionym policzkiem Caluma. Syknął, upuszczając butelkę, która rozbiła się z hukiem, powodując kolejny element bałaganu. Złapał się za piekące miejsce, patrząc na blondynkę i nie wierząc, że posunęła się do czegoś takiego. Mogła robić wszystko, ale nigdy nie powinna sobie pozwolić na wymierzanie sprawiedliwości, gdy dobrze nie zna sytuacji. Nie myśląc, złapał ją za ramiona i porządnie odepchnął. Zapomniał jednak, że Dea była wyższa od jego dziewczyny, na pewno cięższa i nie wiedział, że trenuje często ze swoim chłopakiem, a jego najlepszym przyjacielem – Ashtonem. Dlatego wcale nie upadła głucho na podłogę, ale cofnęła się pod wpływem siły o kilka kroków.

Aile nadal nie ruszyła się ze swojego miejsca. Przyglądała się całej sytuacji, łudziła się, że Calum się uspokoi i nie zmusi jej, żeby własnym ciałem zasłoniła przyjaciółkę. Przyjaciółka, która uśmiechnęła się teraz sztucznie i znów się do niego zbliżyła. Nie musiała stawać na palcach, żeby powiedzieć mu coś do ucha.

– Dotknij mnie, a przyślę tu Ashtona – wysyczała. – Dotknij jej –odwróciła się i wskazała palcem na skuloną brunetkę, – a zrobię wszystko, żebyś stracił to, co jest dla ciebie najcenniejsze.

– Co twoim zdaniem jest dla mnie najcenniejsze? – warknął. Nie odepchnął jej, za bardzo chciał znać odpowiedź, która, jego zdaniem, była jednym stekiem bzdur wymyślonych sobie przez Deę. Nie wiedział, że dziewczyna go rozgryzła. Wolałby, żeby zrobił to ktoś inny, a nie ona.

Uśmiechnęła się, odsuwając się o całe dwa kroki. Posłała mu szeroki, wymuszony uśmiech i spojrzała na jego mokre trampki. W butelce przecież była wódka, teraz idealnie wsiąkała w ubrania chłopaka i podłogę. Odór było czuć pewnie z daleka.

– Wiem, że cokolwiek powiem, ty mi odpowiesz, że to nieprawda. Oszukuj wszystkich, ale nie oszukuj siebie. Niszczysz wszystko na czym ci zależy, a ten najważniejszy dla ciebie skarb siedzi na kanapie i się ciebie boi. O to ci chodziło? Może nawet nie będę musiała cię niego pozbawiać, bo ty robisz to doskonale, Calumie Hood. Jesteś najgorszym facetem, który chodzi po tym całym zjebanym świecie! Nie rozumiem, dlaczego Aile może nadal cię kochać, gdy ty kochasz tylko ją ranić! – wrzasnęła, a Aile zamknęła mocno oczy. – Jesteś… Kurwa! – Nie mogła znaleźć odpowiedniego słowa, żeby pokazać mu jak bardzo jest nikim w jej oczach. – Ails, weź jakieś ubrania, jedziesz do mnie – zwróciła się do niej, gdy Hood złapał ją mocno za przegub, żeby się odwróciła. – Co ty…?

Nie odpowiedział, pociągnął ją w stronę drzwi i brutalnie wyrzucił na korytarz. Trzaskając płytą drewna tuż przed nosem dziewczyny. Kopnęła kilkakrotnie w drzwi, próbując zmusić chłopaka, żeby ponownie je otworzył. Na marne. Brunet wrzasnął, że ma się zabierać, bo inaczej się to dla niej źle skończy, a ta, po przeklęciu go w każdym znanym języku, zbiegła na dół i tak mocno trzasnęła wejściem klatki schodowej, że usłyszała je nawet Aile. Chwilę później usiadł ciężko na fotelu, widział swój rozwalony telefon, ale nie skomentował nawet tego jak zazwyczaj. Odetchnął ciężko, opierając łokcie na kolanach odzianych w ciemne dżinsy i splótł palce na karku. Oddychał głośno, mając zamknięte oczy. Johnson chciała już do niego podejść, przytulić i wymruczeć mu do ucha, że wszystko będzie dobrze, ale mając przed oczami widok tej wiadomości od Chelsea, powstrzymała się. Zagryzła wargi i podniosła się cicho. Mimo to Calum i tak się nieznacznie podniósł, patrzył jak robi niezdarne kroki w stronę ich sypialni. Przez cały ich związek kochał jej zdystansowanie. Chodziła jak baletnica mimo, że nigdy nie tańczyła profesjonalnie. Teraz dopiero zauważył, ile zniszczył. Zniszczył nawet to, co bezgranicznie kochał. Zniszczył najlepszą osobę, która weszła w jego życie i był pewien, że nigdy nie naprawi swoich błędów. Ciągle one tkwiły w umyśle brunetki, sercu i na każdym centymetrze jej skóry. Rany, zadrapania, siniaki. Były jak pamiętnik z którego codziennie wyczytywał emocje. Jedne należały do niego. Drugie… do niej. Przez ciągle zadawany ból, sama zaczęła go powodować, a Calum nie umiał wybić jej tego z głowy. Nie mógł być hipokrytą. Nie mógł zakazać jej odczuwania bólu, gdy sam go zadawał.

Zdążył zobaczyć dwa, całkiem pokaźne, siniaki na udach, tuż pod pupą, gdy mocną ją złapał i przygwoździł do ściany kilka dni temu. Widział obdarte kolana, gdy wstawała z sofy. I te wszystkie małe fioletowe plamki, które zdobiły jej nadgarstki i łokcie. I ten duży na szyi, gdy za mocną ją złapał. Nie powinien jej wcale dotykać. Nie powinien dać sobie przyzwolenia na krzywdzenie osoby, którą mimo wszystko kochał. Uderzył się w głowę, jakby próbował to sobie zakodować w umyśle. Wyprostował się, gdy zobaczył małą, żółtą karteczkę. Obok leżało pióro Aile, więc jeszcze szybciej po nią sięgnął. Trzymając ją między wskazującym a środkowym palcem, przejechał tym pierwszym po papierze. Wyczuł jak mocno przyciskała fioletowy przedmiot. Tusz się lekko rozmazał, więc notatka musiała być świeża.

Pamiętam jego pierwszy dotyk. Palący ogień na moim policzku, gdy wierzchem dłoni potarł moją skórę. Pamiętam też pierwszy zadany cios, wymierzony prosto w to samo miejsce, które jeszcze niedawno uchodziło za czczone przez niego. Pierwszy ból, płacz, krzyk. Pamiętam wszystko, co zrobiłeś. Pamiętam jak nagle się pojawiłeś, wszedłeś w moje życie i miałeś w nim zostać do końca, ale ja przestałam tego pragnąć. Złamałeś mnie. Nie wiem, czy to co mi robisz, jest dobre. Czy znęcanie się nad drugą osobą, jest normalne. Czy właśnie w ten sposób chcesz mi pokazać, że mnie kochasz? Nie udaje Ci się…

Nie wiedział czy to miał być kawałek listu czy notatka z dzisiejszego dnia, która pozwoliła jej spojrzeć na własne życie z innej perspektywy. Zgniótł karteczkę i rzucił nią tak, że odbiła się o ścianę i wylądowała przed lodówką. Przyciągnął kolana do klatki piersiowej i westchnął ciężko. Po alkoholu mógł się przyznać do każdej wyrządzonej szkody, do każdego ciosu, do każdego epitetu, który padł z jego ust, gdy się kłócili. Mógł nawet w tej chwili wstać i powiedzieć przepraszam. Przepraszam, które było szczere. Po alkoholu wszyscy mówią prawdę i robią to, czego się normalnie boją. Rzeczywistość zawsze nas rani. Dlatego podniósł się całkiem sprawnie, ściągnął trampki, które rzucił obok wieszaka. Zdjął z siebie też granatową bluzę, którą odłożył na kanapę. W białym T-shircie i tych ciemnych dżinsach kroczył do sypialni. Otworzył skrzypiące drzwi i zobaczył, że Aile leży na boku i cicho łka. Podszedł do niej i kucnął. Odgarnął z jej twarzy ciemne loki i pogłaskał ją po policzku, który tydzień temu uderzył. Uśmiechnął się blado, gdy podniosła na niego wzrok. Chciała się cofnąć, ale nie mogła się odsunąć. Wiedziała, że właśnie teraz przypadł moment spowiedzi. Calum robił tak dwa, trzy razy w miesiącu. Przepraszał za wszystko. Płakał. Prosił o wybaczenie. Aaliyah przywykła do tego. Lubiła nawet te wieczory, gdy znów był jej Calumem, a nie tym obcym chłopakiem w którego zamienił się.

– Kocham cię, Aile – wyszeptał, całując jej pokaleczoną dłoń.

– Wiem – odpowiedziała tylko i posunęła się tak, żeby Cal zajął teraz jej miejsce. Leżeli tak, patrząc na siebie. Brunetka podziwiała jego smutne oczy i usta, które ciągle układały się w jedno słowo przepraszam, a on lustrował jej dołeczki, gdy posyłała mu kojący, ten ukochany przez niego, uśmiech. Mógł patrzeć się na nią całą wieczność, a ten widok miał mu się nigdy nie znudzić. Do momentu, gdy wytrzeźwieje. – Calum? – szepnęła.

– Tak, kotku? – pogłaskał ją po włosach i zaczął owijać sobie jej loka na swoim palcu. Ponowił pytanie i spokojnie czekał jak dziewczyna będzie mówić dalej. Teraz, gdy czas stanął w miejscu, pozwolił jej, żeby spokojnie ułożyła pytanie, które pewnie od dłuższego czasu rodziło się w jej głowie.

– Nie mogłoby być tak już zawsze? – Nie wiedział co ma powiedzieć. – Tak jak teraz. Nie moglibyśmy leżeć obok siebie, dotykając się delikatnie, patrząc sobie głęboko w oczy? Nie moglibyśmy pożegnać się ze wszystkimi problemami, które rodzą się między nami za każdym razem, gdy chce tego los? Czy nie byłoby wszystko łatwiejsze, gdybyśmy trochę odpuścili? Zaczęli więcej rozmawiać, pokazywać uczucia. To, że kogoś kochamy nie robi z nas słabych, tylko jeszcze silniejszych. Dlaczego nie chcesz tego pojąć, Calum? Dlaczego zawsze mnie odtrącasz i każesz tym nie tylko siebie, ale i mnie? Dlaczego na to pozwalasz?

– Ja… – zaczął. Co miał powiedzieć? Nie umiał wyjaśnić, dlaczego od kilku miesięcy ciągle się kłócą, a on wyładowuje na nią swoją całą złość i frustrację. Nie posiadał umiejętności ubierania myśli w słowa, które miały wypłynąć z taką gracją i znaczeniem jak robiła to Aile. Nigdy nie wiedział jak rozmawiać o swoich uczuciach. Umiał przelewać myśli na papier, ale nigdy nie umiał powiedzieć, co tak naprawdę czuł. Więc przekręcił się na drugi bok, wyjął swój notes i zaczął go przeglądać, żeby w końcu zatrzymać się na jednym wpisie. Niemo pokazał go dziewczynie i podał jej zeszyt, żeby spokojnie przeczytała notatkę. Pisana była na szybko, dlatego musiała co chwila zatrzymać się rozszyfrować kolejne słowo.

Widziałem po niej, że chciałabym, żebym odszedł. Zostawił ją w spokoju i sprawił, że ból, który zadaję rozpłynął się, a każde złamanie serca, tajemniczo się naprawiło. Wiedziałem, że mnie nienawidziła. Każda komórka jej ciała to mówiła, że nawet nie musiała otwierać ust. Łkała w poduszkę, gdy jeszcze niedawno wstydziła się uronić łzę na jakimś smutnym filmie. Próbowałem odejść. Próbowałem wyjść, trzaskając drzwiami i już nie wrócić. Wyprowadzić się do któregoś z chłopaków i dać jej spokój, który jej się należał. Ale tak nie umiem. Nie umiem zostawić jej samej, bo mimo, że zadaje jej coraz większy ból, kocham ją. Kocham i nie wiem, co bym bez niej zrobił. Ciągle się uczę jak być okazywać uczucia, jak być idealnym chłopakiem, ale ciągle robię błędy i każdy krok, który robię wprzód, sprawia, że cofam się o dwa i tak w kółko. Mnie też to boli, też to czuję, ale nie umiem. Byłem pewien, że po kilku tygodniach mnie zostawi, ale wiernie trwa u mojego boku i nawet, gdyby cały świat był przeciwko mnie, ona stałaby tam i walczyła ramię w ramię ze mną. Wszystko mogłoby się walić, ale nie pozwoliłabym mi, żebym się poddał.  To dlatego ją kocham. Nikt nie miał takiej osoby jak ona. Kogoś, kto wyciągnie ich z tarapatów i kogoś, kto pomaga mi na drodze życia.

Oddała mu notatnik, czując jak pod powiekami zbierają się jej łzy. Pozwoliła im, płynąc w dół twarzy i skapywać na pościel. Jednak tak się wcale nie stało. Calum zbliżył się do niej i scałowywał każdą pojedynczą łzę, tak samo jak kiedyś. Żadna nie spotkała się z kołdrą czy prześcieradłem. Objęła go nawet za rozpaloną skórę na karku i przyciągnęła bliżej. W takich chwilach mogła wybaczyć mu wszystko. Nawet to, że jutro wszystko wróci do normalności. Jej usta spotkała się z jego i poczuła przeszłość. Momenty, gdy jego pocałunki doprowadzały ją do drżenia, a miejsce, które dotknął pokrywało się gęsią skórką. Pozwoliła mu, żeby jego ciepłe dłonie spotkały się z jej zimnym brzuchem. Pozwoliła, żeby palce kreśliły znane jej wzorki i pozwoliła… Pozwoliła, żeby ta chwila trwała.

– Nie umiem przyrównać tej miłości, bo nie ma większej siły – powiedział, całując ją delikatnie po szyi. Dokładniej w tym miejscu, gdzie malował się ten pokaźny, fioletowy siniak. – Zrobiłbym wszystko, żebyśmy wrócili do początku, gdzie każda łza była łzą szczęścia, a ból nie istniałby – Aile spojrzała się na niego niepewnie. – Mówię poważnie, Ails. Zrobiłbym wszystko co w mojej mocy, ale…

Ale nie umiem. Nie musiał tego mówić, bo brunetka dobrze o tym wiedziała. Mówił już to kilkukrotnie za każdym razem, gdy był pijany i czuł się na siłach, żeby rozmawiać. Na początku mu wierzyła, teraz pozostało puste złudzenie, które nawet, gdyby w nie wierzyła z całej siły, pozostałoby złudzeniem.

 

[1] Hymn do miłości

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

3; meet my problems

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

4; she is killing you

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

5; i love her, but...

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

6; heart broken

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

7; drinkin wiv meh, bby

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

8; big mistake

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

9; is this love?

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

10; he is not problem

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

11; little lie

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

12; nice true

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

13; the wedding

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

14; stop it!

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

15; i would be

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

16; he's not good

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

17; who are you?

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

18; complicated

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

19; i need you

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

20; human suffering

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

21; fix you

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

22; you are my weakness

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

23; ink under my skin

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

24; like a white card

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

25; your mistakes

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

00; the end

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...
~

You might like Justine's other books...