Nie odchodź

 

Tablo reader up chevron

prolog "nie odchodź"

„Nie odchodź…” prosiła, siedząc przy szpitalnym łóżku. Ale on nie posłuchał – w tym samym momencie zamknął oczy już na zawsze.

Odszedł.

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

„ten moment, gdy bała się spojrzeć na jego trumnę…”

Dzień był pochmurny i deszczowy. Jak gdyby niebo płakało razem z żałobnikami nad losem biednego chłopaka spoczywającego w trumnie, która już za chwilę miała być spuszczona w dół i przykryta warstwą ziemi.

Czarna sukienka powiewała na wietrze, a jej właścicielka zdawała się nie zwracać na to uwagi – patrzyła pustym wzrokiem gdzieś w nicość. To on wybrał jej tę sukienkę. Chciał, by ubrała ją na tę okazję. Pragnął ją w niej zobaczyć. David Healy wybrał jej sukienkę na swój własny pogrzeb.

Patrzyła na drewnianą trumnę, jednak bała się momentu, w którym zniknie ona w głębi ziemi. Uciekała wzrokiem za każdym razem, gdy myślała, że to już ta chwila. Nie chciała widzieć, jak jej cały świat zostaje spuszczony kilka metrów pod powierzchnię ziemi. Annie Wesley miała dwadzieścia lat i właśnie uczestniczyła w pogrzebie miłości swojego życia.

Nadszedł najtrudniejszy dla niej moment. Już za chwilę trumna miała opaść na dno wykopanego dołu. Już za chwilę miał odejść na zawsze.

„Nieee!” krzyczała, choć nie była pewna, czy głos wydobywa się z jej ust, czy to tylko jej wnętrze, rozdzierane przez ból na pół. Opadła na kolana – to było realne. Poczuła pod sobą mokrą ziemię, ale nie interesowało jej to. Krzyczała, jednak nikt nie zdawał się jej słyszeć. Płakała, a każda łza była innym wspomnieniem.

 

„Bóg dał i Bóg zabrał…”

Wiatr we włosach, ich splecione dłonie, a na ustach uśmiech.

„Wieczny odpoczynek, racz mu dać Panie…”

Jego gorące usta, składające pocałunki na jej długiej szyi.

„A światłość wiekuista…”

Jego duże dłonie ogrzewające jej wiecznie zimne, małe łapki.

„Niech mu świeci…”

Jego mocny uścisk, w którym czuła się bezpieczna.

„Niech odpoczywa…”

Ostatnia wspólna noc przed wyrokiem; ich nagie ciała i światło świec, będących jedynym akompaniamentem tej gry zmysłów.

„W pokoju wiecznym…”

Przeciągły, żałosny dźwięk szpitalnej aparatury, informujący wszystkich o śmierci jej ostatniej nadziei.

„Amen.”

 

Nadszedł dzień pożegnania. Najboleśniejszy dzień w jej życiu. Dzień, w którym los zabrał jej wszystko, co najbardziej kochała. Dzień, w którym zawalił jej się świat.

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

„ten dzień, w którym jej łzy zamieniły się w ocean…”

Gdy nie miała już siły, by tłumić w sobie emocje, które ukrywała w ostatnich chwilach życia Davida, dała im w pełni upust. Pozwoliła łzom płynąć po policzkach, pozwoliła na głośne szlochy. Było jej obojętne, kto zobaczy, co sobie pomyśli. W życiu starała się być twarda tylko dla jednej osoby, która teraz spoczywała w grobie. Płakała więc głośno i żałośnie, a jej łzy powoli przemieniały się z małego strumyczka w potężny ocean, w którym bardzo łatwo było utonąć. Gdy wypłakała wszystkie łzy przeznaczone na ten dzień i nie miała już sił nawet na szloch, zasypiała. A we śnie prześladował ją ciągle ten sam koszmar.

Ona i David – radośni, zakochani. Spacerowali po plaży, wpatrując się w zachód słońca. Jednak sielanka nigdy nie trwała długo i ogromna fala zawsze prędzej, czy później, porywała chłopaka i wtedy budziła się zalana potem, ze świadomością, że straciła go już na zawsze.

Bez Davida życie traciło dla niej sens. Świat wydawał się jakiś inny, gorszy, bardziej ponury. Ludzie jacyś obcy, dziwni. Nawet muzyka traciła rytm, a ulubione potrawy smak. Bez ukochanego bruneta, Annie nie miała ochoty by jeść, spotykać się ze znajomymi. Nawet oddychanie wydało się jej bezużyteczne. Bo czym było życie, gdy zmarła jego najważniejsza cząstka? Ta, która dawała siłę, by codziennie rano podnieść się z łóżka i z energią stawiać czoła wszystkim problemom. Teraz jej życie stało się marną egzystencją z przymusu. Parszywym bytowaniem bez perspektyw na szczęście.

I od tego pamiętnego dnia, gdy egzekutor rak brutalnie odebrał jej sens życia, każdy poranek wyglądał tak samo. Żałośnie smutno i samotnie, z kacem moralnym każdego ranka. Brakowało jej pobudkowych telefonów Davida, żartów z jej porannego, zachrypniętego głosu. Tęskniła za jego głośnym, radosnym śmiechem, spokojnym głosem. Marzyła, by jeszcze raz móc spojrzeć mu w oczy i zatopić dłoń w czarnych włosach z opadającymi na czoło niesfornymi loczkami. By jeszcze raz usłyszeć, jak mówi, że ją kocha. By jeszcze raz zagrał jej na gitarze i zaśpiewał kołysankę. Annie szalała na samą myśl, że już nigdy jej usta nie złączą się z jego ciepłymi wargami. Już nigdy nie poczuje się bezpieczna. Już nigdy nie będzie tak, jak kiedyś. Już nigdy.

Perspektywa obecności w jej życiu już tylko „nigdy”, bez szans na „niedługo” była przytłaczająca. Za każdym razem, gdy pomyślała o Davidzie, lub ktoś wypowiedział jego imię, z jej oczu mimowolnie płynęły łzy. Nie potrafiła ich opanować. Wierzyła też, że w tym samym momencie, wraz ze łzami, z jej złamanego na tysiące kawałeczków serca, wypływa krew.

Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego tak się stało. Dlaczego osoba, która jeszcze niedawno była radosnym okazem zdrowia, nagle zachorowała i jej życie wypełniło się cierpieniem, prowadzącym do śmierci. Przeklinała Boga, za wszystkie krzywdy, jakie wyrządził jej i Davidowi, za całe zło tego świata. Z czasem zwątpiła nawet w jego istnienie. Nie rozumiała, jak mógłby patrzeć na cierpienie młodych ludzi z całkowitą obojętnością. Następnie sądziła, że los z niej drwi. A właściwie nie tylko z niej – ze wszystkich. Bawi się ludźmi, odbiera im to, co dla nich ważne. Nie liczy się z ich uczuciami.

Pewnego dnia, ocean łez Annie wyschnął. Z jej oczu nie wypłynęła ani jedna łza. Dziewczyna była tak zmęczona i załamana, że nie miała już sił, by płakać. Jej twarz, niegdyś roześmiana, teraz była przeraźliwie blada i ozdobiona jedynie ogromnymi cieniami pod oczami. A w tych oczach – pustka, smutek, niechęć do życia. Annie żyła, choć czuła się tak nieobecna, jak gdyby jej dusza uchodziła z ciała. Jedynie pulsujący ból głowy dawał znać o tym, że jeszcze stąpa po ziemskim padole. Jeszcze.

Wodziła na wpół nieprzytomnym wzrokiem po pokoju, po czym zatrzymał się on na biurku, gdzie leżały zdjęcia i pusty album. Cała ich historia, którą mieli uporządkować przed jego śmiercią. Wszystkie momenty, w których byli razem. Wszystkie chwile, które teraz zadawały ból ze zdwojoną siłą. Podeszła bliżej, a jej oczom ukazały się pierwsze zdjęcia.

I wtedy wszystko wróciło.

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

„gdy wspomnienia przejęły nad nią kontrolę…”

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

„gdy choroba odbierała jej go kawałek po kawałeczku…”

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

„gdy zaczęła zapominać małe rzeczy…”

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

”gdy zapomniała, jak smakują jego usta…”

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

”gdy jego bluza przestała nim pachnieć…”

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

”dzień, w którym bała się, że go zdradzi…”

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

”dzień, w którym poprosił ją o coś po raz ostatni…”

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

”dzień, w którym dała szansę życiu…”

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

epilog „gdy nadszedł czas pożegnania…”

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...
~

You might like LadyAmiya's other books...