Beating heart {z.m}

 

Tablo reader up chevron

☾ Prolog

31.07.2013r.

 

            Krwista kula słońca rozlewała się żarem po piaszczystym wybrzeżu, kąpiąc w swojej przerażającej barwie słone jęzory fal. Ich szum wypełniał przesiąkniętą jodem przestrzeń, która mimo swojej rześkości wydawała się dusząca, a nadmorskie kępki trawy ulegały bryzie, kładąc się na zalanym burgundem piachu.

            Ciemne oczy wpatrywały się w rażącą łunę na linii horyzontu nie racząc się nawet mrugnięciem. Jedynie wychłodzona dłoń zaciskała się na zielonej butelce z piwem, przykładając ją co jakiś czas do ust.

            Zayn spijał kolejne dawki alkoholu, który zamiast gasić, podsycał tylko ból. Każda komórka ciała paliła strachem, nadziewając się dodatkowo na płomienne promienie zachodu. Strzępki przypuszczeń tego co mogło dziać się w tym samym czasie po drugiej stronie globu, nawiedzały zamglony umysł.

Nie czuł chłodu. Nie czuł słonego posmaku. Nie czuł wilgoci ocierającej się o ciało.

Ziarenka piachu niesione przez wiatr smagały pokrytą zarostem twarz, jednak ignorował nieprzyjemne mrowienie. Nie mógł tylko pozbyć się bólu, który znalazł odzwierciedlenia na płonącym niebie. Bo ten strach ranił inaczej, nacinając każdą komórkę ciała smakiem alkoholu.

            ~

            Purpurowa poświata ukazała się na wschodniej linii horyzontu, powodując że pogrążone w mroku błękitne tęczówki, przybrały granatowy kolor. Cierpki smak poranka zaczął przedostawać się do żył, nabierając intensywności wraz z każdym odcieniem wschodzącego słońca.

            Strach czasem jest dobry. Motywuje do działania, zwiększa efektywność. Ale nie wtedy, kiedy ten paraliżujący dotyk podświadomości łączy się z bólem i sączy prosto do pokiereszowanego serca. Uczucia te nadawały gorzkie znamię nowo narodzonemu dniu, który wraz z rażącymi promieniami słońca kłuł porcelanową twarz, a chłodne palce przyciśnięte do łapiących hausty powietrza ust drażniły niemiłosiernie, smakując słonymi łzami.

            Shayla tkwiła w ramie okiennej, skąpana w krwiste palecie poranka, czując jak każdy oddech rozdziera jej wnętrze na strzępy. Upływające minuty napełniały ją niepewnością. Martwiła się o to, co dzieje się po drugiej stronie oceanu, mimo że nie wiedziała co stanie się z nią za kilka godzin.

            Ból rozrywający klatkę piersiową powinien być spowodowany czymś innym niżeli tęsknotą. Ostre zęby okaleczały delikatną wargę, a skapujące na nią łzy sprawiały, że niemy jęk przeciął zalane czerwienią pomieszczenie.

            - Gotowa? – Dłoń mężczyzny spoczęła na jej ramieniu, zmuszając do minimalnego odwrócenia głowy.

            Niebieskie tęczówki ostatni raz spojrzały na rozżarzone porankiem niebo, a obolałe serce ciężkim tchnieniem zabiło w kruchej klatce żeber.

            - Tak.

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

☾1.

09.08.2014r.

 

            Wysokie wieżowce Manhattanu pięły się ku bezchmurnemu sklepieniu, swoimi szybami odbijając ostre promienie słońca. Żar lał się z nieba, piekąc rozgrzane do czerwoności policzki przechodniów, którzy rozpaczliwie szukali odrobiny schronienia pod zacienionymi budami kawiarni.

            Odżywione serce uderzało w piersi blondynki, dopasowując się swoim rytmem do tętniącego życiem centrum Nowego Jorku, a uliczny pył poruszało jasnymi kosmykami włosów, kiedy lawirowała między spieszącymi się ludźmi.

            W pewnym momencie jaskrawa czerwień po drugiej stronie ulicy zmusiła Shaylę do zatrzymania się na jednym z rogów ulicy, szczypiąc łagodne spojrzenie. Ogromne miasto rzucało cień na jej przeszłość, pomagając tym samym rozpocząć nowy etap życia. Mimo że konieczna ucieczka wiele ją kosztowała, upływający czas pokrył cienką błonką rozdartą pierś, a intensywność wspomnień zaczęła blaknąć. I tylko jaskrawe zachody słońca przypominały jej o gorzkim smaku rozstania.

            Wręcz nierealnym było czucie tego wszystkiego na nowo. W niepamięć miało odejść cierpkie wino i wielka kula chowająca się na zachodniej stronie rozpalonego nieba. Nie mogła sobie już przypomnieć tych deszczowych chmur i jego ciepłego uśmiechu. I tak samo miał zniknąć smak żarliwych pocałunków i subtelnych dotyków.

            Wydawać by się mogło, że próbowała zebrać wszystkie siły, na chociaż na moment przywołać te wspomnienia, ponieważ w pierwszej chwili nie zauważyła stojącej po przeciwnej stronie postaci. Nie zauważyła, albo odzwyczaiła się od palącego wzroku ciemnych oczu, które przywoływała wieczorami.

            Szybko jednak otumanienie umysłu rozpłynęło się jak za ukłuciem ostrej szpilki, ponieważ jeszcze nie w pełni sprawne serce przyspieszyło swoją pracę, powodując przekornie przyjemny ścisk.

Kiedy lampka po drugiej stronie ulicy zapaliła się na zielono, Shayla zrobiła nieznaczny krok do przodu, w przeciwieństwie do Zayna, który wraz ze zgromadzonym tłumem szybko ruszył przed siebie. Z każdą sekundą zmniejszał dzielący ich dystans, bliskością zakleszczając gardło blondynki i nieświadomie torturując słabe serce.

Zatrzymał się jednak metr od niej, mając w oczach ciepły blask szczęścia.

- Cześć, Zayn. – Machnęła, uśmiechając się niedowierzająco, na co chłopak westchnął radośnie pod nosem i nie zwracając uwagi na otaczający go tłum, złapał dziewczynę w talii, tym samym ostrożnie przenosząc ją na chodnik. Tulił jej ciałko do swojej piersi, doskonale czując szybką pracę serca.

- Och, Shayla. – Zacisnęła wargi, ukrywając twarz w jego szyi, czując na nich smak łez.

Trwali w swoich objęciach dobre piętnaście minut, mijani prze nowojorczyków, popychani przez pasażerów metra i obserwowani przez zaciekawionych przechodniów.

- Wyleczyłaś serce? – zapytał pierwszy, zakładając kosmyk jej włosów za ucho. Pokiwała twierdząco głową, na co uśmiechnął się szeroko.

- Czyli po tym wszystkim nie ma w nim na mnie miejsca, co?

- Na ciebie zawsze się coś znajdzie. 

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...

☾2.

24.07.2013r.

 

            Weszła do skąpanego w ostatnim blasku dnia mieszkania, zastając Zayna we framudze drzwi. Spojrzał na nią podejrzliwie, mrużąc przy tym oczy.

            - Shay? Co się stało? – zapytał, widząc jej wyprutą z emocji twarz.

            Usadowiła się na krańcu zasłanego łóżka, przyglądając się pomarańczowemu niebu.

            - Jutro wylatuję – odparła cicho, nie podnosząc na niego wzroku. Na te słowa jego policzki momentalnie stężały, rysując kontury twarzy.

            - O czym ty mówisz? Mam przecież jeszcze miesiąc.

            - Dzwonili rano, że trzeba to przyspieszyć – wyjaśniła, nadal wpatrując się w krajobraz za szybą, kiedy jej dłonie zajęte były tarmoszeniem bluzki. – To nasz ostatni wieczór, Zayn – spojrzała na niego z desperacją.

            Przeszedł cały pokój, stając w drzwiach balkonowych, dłonią opierając się o chłodną taflę. Ogniste zygzaki przecinały niebo, zalewając intensywną barwą drzewa. I w tamtym momencie coś pękło. Strzępki nadziei rozszarpały się na dobre, piekąc wyrzutami sumienia. Widomo straty podeszło bliżej niż dotychczas, rozpalając pragnące powietrza płuca, a każda komórka ciała nasączyła się złością.

            Złością na samego siebie, złością na upływający czas, złością na los i wreszcie złością na to cholerne serce, które nigdy nie może posłuchać.

            - Wiedziałem! Ja to, kurwa, wiedziałem. Mogłem się na to jakoś przygotować. Mogłem ci tego zabronić. Może gdybyś wtedy coś ograniczyła, wszystko byłoby inaczej – krzyczał, miotając się wściekle po całym pomieszczeniu.

            Wystraszona przemknęła między machającymi rękami, podbiegając do niego, łapiąc go w pasie i przytulając głowę do szybko unoszącej się klatki piersiowej.

            - To by nic nie zmieniło. Tak musi być, Zayn. Nie dasz rady nic zrobić – mamrotała, dłonią pocierając napięte plecy. – Teraz się uspokój, bo nikomu tym nie pomagasz.  A ja bardzo cię potrzebuję. Opanowanego, tak jak wtedy. Bo bardzo się boję. Nie wiem co mam już zrobić, a do wschodu mało czasu. I boli mnie, wiesz? Cholernie mnie boli.

            Czuła jak jego oddech staje się coraz płytszy, a napięte mięśnie stopniowo się rozluźniają. Kilka razy napełnił płuca gorzkim powietrzem, zaciskając dłonie w pięść, po czym splatając ich palce, pociągnął kulącą się Shaylę w stronę łóżka.

            Przycisnął pełne wargi do jej drżących ust, całując je delikatnie. Smakowała łzami i strachem. Ułożyła nogi po obu stronach jego siedzącego ciała, zaciskając dłonie na jego czerwonej koszulce. Serce zaczęło łomotać o kruche żebra, jednak zignorowała je, skupiając się wyłącznie na pocałunkach składanych na jej ciele.

            Smutne powieki, wilgotne policzki, zastygła w bólu szczęka, napięte skronie.

            Po krótkiej chwili twarz blondynki stała się rozpaloną od pocałunków różaną płachtą, a pochłonięty strachem umysł zaczął stopniowo uodparniać się na krwawiące myśli.

            - Czuję jak bije, więc chyba powinniśmy przestać – wymamrotał Zayn, przyciskając wargi do wystającego obojczyka.

            - To dobrze, że czujesz. Ten ostatni raz mogę mu na to pozwolić. - Pokiwał twierdząco głową, wpatrując się w migoczące oczy, po czym przysunął się do ramy łóżka, ciągnąc za sobą giętkie ciałko tak, że ucho dziewczyny spoczęło na jego żebrach. Odgarnął złote kosmyki z twarzy, oddychając głęboko.

            Cisza otuliła ich ciała, zostawiając strach zawieszony wysoko pod sufitem.

            - Twoje też nie bije wolno, wiesz?

~~

            Piąta nad ranem jest godziną sennych marzeń i zapachu pościeli, kiedy przewracając się na drugi bok, oddychamy głęboko, zatapiając się w miękkim materiale poduszki. Nikt nie myśli o problemach, złych emocjach, utracie.

            Ale SA takie poranki, kiedy słońce wschodzi krwistą czerwienią, tworząc na błękitnym sklepieniu żarliwą łunę. Wszystkie emocje odczuwa się wtedy znacznie intensywniej. Pieczą zmysły, kłują gardło, miażdżą płuca. Serce wtedy silnie się zaciska, a nasze ciało skręca się na wszystkie możliwe strony, by pozbyć się tego zniszczenia.

            Piąta rano jest również godziną, kiedy mamrocze się „jeszcze chwilkę” lub „nie wstaję jeszcze, poleżę na moment.  A co jeśli słowa te zamienimy na „zostań jeszcze, nie odchodź”?

            Wówczas cała magia poranka zostanie zdeptana, pozostawiając nas w objęciach złowrogiego świtu, który wylewa się na niebo rażącym burgundem.

            I ta obudził się Zayn, czując chłód po drugiej stronie łóżka. Szybko podniósł się do siadu, przecierając dłonią sklejone oczy. Po pokoju zalanym czerwienią, poruszała się Shayla, pakując do niewielkiej torebki swoje rzeczy.

            - Już? – zapytał zachrypniętym głosem, na co blondynka przytaknęła nieznacznie głową. Westchnął głośno, spoglądając w niebo i czując jak intensywność barw rozszarpuje go od środka.

            Materac ugiął się po drugiej stronie łóżka, a dziewczęce ciało przyległo do rozgrzanej snem skóry.

            - Nawet gdyby się udało, nie wrócę tu. Nie mogłabym niszczyć ci tego wszystkiego na nowo. – Ani drgnął. Tylko ramiona zgarbiły się, chcąc stworzyć niewidzialny pancerz. Milczenie nie raniło tak bardzo. Nie cięło uczuć. Dusiło od środka, nie pozostawiając widocznych śladów.

            - Chyba nam się nie udało to trzymanie na dystans – szepnęła, usilnie starając się nawiązać kontakt wzrokowy. Jednak na próżno. Ciemne oczy wydawały się być nieobecne, przecinając co jakiś czas powietrze długimi rzęsami. W dalszym ciągu wpatrywały się w ramę okienną.

            Zayn przyłożył dłoń do twarzy, dociskając palce do ust, hamując tym samym chęć wypowiedzenia kilku słów. Gdyby wyznał jej, że również się boi, zaaplikowałby jej dodatkowy niepokój, a w obecnej sytuacji byłoby to kolejnym sztyletem.

            - Chodź, posłuchasz jak bije. Ten ostatni raz. – Po tych słowach przysunęła się jeszcze bliżej, obejmując jego ramiona dłońmi tak, by głowa spoczęła na jej piersi.

            Raz. Dwa. Trzy. Cztery.

            Nierytmiczne uderzenia niosły się po klatce piersiowej, pulsując tuż pod uchem bruneta.  Przymknął oczy, wsłuchując się w tę cichą melodię, czując jak smukłe palce przeczesują jego włosy. Za kilka chwil wszystko miało się urwać, pozostawiając tylko puste domniemania i przeszywający strach.

            Ludzie za każdym razem próbują unikać takich sytuacji, w ostateczności starając się jej jakoś odwlec. Niekiedy jednak nie ma wyjścia i należy jak najszybciej zmierzyć się z kruszącą rzeczywistością. Dla nikogo nie jest to łatwie przeżycie, jednak z zagryzionymi wargami trzeba się z tym zmierzyć, skoro zostaliśmy postawieni przed taką, a nie inną decyzją. Niektóre wybory nie mają pozytywnej strony, dlatego też należy je podejmować tak, by swoją decyzją ograniczyć ból.

            Dlatego też Zayn musiał na nowo nauczyć się żyć bez Shay. Musiał pogodzić się z nadciągającą tęsknotą i uspokoić najmroczniejsze przypuszczenia. Bo przecież za kilkanaście miesięcy miało być lepiej. A przynajmniej tak wszyscy mu wmawiali.

            - Obiecaj, że dadzą mi znać – wymamrotał, dalej nie podnosząc wzroku. Pokiwała przecząco głową, po czym poprawiła kosmyk jego włosów. Wzięła głęboki oddech, powodując znaczne uniesienie się jej klatki piersiowej, a wśród szmeru powietrza i wrzenia krwi, do uszu chłopaka doszło ostatnie, cichutkie tchnienie serca, po czym został odsunięty na odległość ramion.

            Blondynka pochyliła się nad jego, w dalszym ciągu, przechyloną głową i czule ucałowała skroń. Kiedy spojrzał w jej stronę, stała już przy drzwiach i był za późno, by zobaczyć jej pełne łez oczy.

            Shayla zniknęła w krwawym świetle poranka, nim gorzkie słońce zdążyło na dobre rozpalić niebo.

 

Comment Log in or Join Tablo to comment on this chapter...
~

You might like Inka.'s other books...